środa, 23 grudnia 2015

Tatry Zachodnie (Trzydniowiański - Wołowiec) 2015-10-10

      Jesienny wypad w Tatry Zachodnie miał zamknąć nasz, i tak już udany, sezon górski w tym roku. Planowany był początkowo na wczesny wrzesień, ale z różnych, dziwnych czasem powodów (trochę miała do powiedzenia pogoda, bo z góry założyliśmy że będzie to weekend, bez wybierania dodatkowego urlopu) doszedł do skutku dopiero w pierwszej połowie października.
     Rzut oka na prognozy i od razu było wiadomo, że na słoneczną pogodę nie mamy co liczyć 10 października (wcześniej albo nie mogliśmy, albo lało, albo potężnie wiało). Ale jedno było wiadome - na pewno nie miało lać (celowo napisałem "lać", a nie "padać").
       Tak więc termin już był, pozostało jeszcze wybrać trasę. Od dawna marzyło mi się "zrobić" bardziej "zachodnią" część polskich Tatr Zachodnich i to najlepiej od Starorobociańskiego Wierchu (najchętniej z wizytą na Błyszczu) do Wołowca. Gdy zacząłem liczyć czasy przejść okazało się że "dnia na pewno braknie" :) Zrewidowaliśmy plany i stanęło na trasie: Siwa Polana - Trzydniowiański Wierch - Kończysty Wierch - Jarząbczy Wierch - Wołowiec - Polana Chochołowska - Siwa Polana.

Na parkingu w Siwej Polanie, u wlotu Doliny Chochołowskiej znaleźliśmy się około godziny 6.















Na "polu", jak to mawiają tubylcy, jeszcze ciemno jak w d...e :) Człapaliśmy więc przy świetle czołówki.


















Świtać zaczęło dopiero ponad pół godziny później...


Po 1,5h marszu odbijamy w lewo z szlaku zielonego wiodącego do schroniska na Polanie Chochołowskiej na szlak czerwony na Trzydniowiański Wierch
















Aby znaleźć się na Trzydniowiańskim mamy do pokonania ok. 700m przewyższenia, więc jest "dosyć pod górę" :)


















Widoki po drodze były tak barwne, że wydawało się że są nierealne...


Czasem na chwilę chmury stawały się bardziej przejrzyste i widać było Ornak



Miejscami szlak (tutaj wzniesienie Trzydniowiańskiego Wierchu) do złudzenia przypomina szlaki Babiogórskie :) z ich charakterystycznymi niskimi kosodrzewinkami



Po osiągnięciu Trzydniowiańskiego Wierchu (1758m) ruszamy dalej, teraz szlakiem zielonym, na Kończysty Wierch - pierwszy tego dnia dwutysięcznik :)


Chmury się nie przecierają więc horyzont mamy wciąż bardzo ograniczony. Nie ma co narzekać i tak jest pięknie!



Za plecami też niezłe widoczki



W końcu zaczyna przed nami majaczyć szczyt Kończystego Wierchu (2002m)
















Szczytowanie (jak to często w życiu bywa ;P ) nie trwa długo. Ruszamy dalej - teraz czerwonym szlakiem, wzdłuż głównej grani Tatr Zachodnich



















Po lewej mijamy Raczkowe Stawy 



















Szlak staje się bardziej skalisty i ciekawy, ale przez mokre skały też bardziej wymagający :)


















Tutaj trzeba się było troszkę pogimnastykować ;)



Jak kozica górska :) W końcu góralska krew!



Szczyt Jarząbczego Wierchu (2137m)



Zbocza Jarząbczego Wierchu. Ze względu na delikatne opady, skały są bardzo śliskie.


















Próbowaliście kiedyś zrobić selfie lustrzanką? ;) hehe nie jest łatwo

















Zejście z Jarząbczego Wierchu jest skaliste i strome. Przy oblodzeniu bardzo niebezpieczne. Gdy my schodziliśmy było tylko mokre, ale i tak bez dupoślizgu się nie obyło :)

















Nasz następny cel - Wołowiec





























Było też bliskie spotkanie z kozą :)



Zmierzamy nadal w kierunku Wołowca. 



Miejscami szlak jest bardzo skalisty i idziemy podmokłym, rozmiękłym skalno-trawiastym urwiskiem


Zza chmur wyłania się przepiękny szczyt Rohacza Ostrego - będzie to jeden z naszych celów w 2016 roku (takie noworoczne postanowienie)


Jest zachwycający! Jeszcze lepiej wygląda w letnich, zielonych barwach :)



Ostatnia przeszkoda do pokonania przed Wołowcem...



Na szczycie Wołowca (2064m) trochę tłoczno - schodzi się tu kilka szlaków polsko-słowackich. Stąd też atakuje się Rohacze (ale to za rok).





 











Pamiątkowa fota szczytowa na trzecim dziś dwutysięczniku :)




















Zejście z Wołowca - na pierwszym planie Rakoń, za nim Grześ - ale to na inną wyprawę. My schodzimy na Polanę Chochołowską szlakiem zielonym (widać go wyraźnie na powyższym zdjęciu) przez Wyżnią Dolinę Chochołowską. Szlak ten ciągnie się i ciągnie i ciągnie. Widoków praktycznie żadnych...



Początkowa część szlaku zielonego bardziej efektowna...



...podziwiamy Wołowiec z dołu



W końcu docieramy na Polanę Chochołowską. Na niej "pokazowy" (specjalnie dla ceprów) wypas owiec.



Wpadamy na chwilę do pobliskiego schroniska na Chochołowskiej celem uzupełnienia płynów...


Po czym wyruszamy w dół. Szlak przez Dolinę Chochołowską jest nudny jak "flaki z olejem", więc za namową Joli korzystamy z wypożyczalni rowerów. Ale frajda po takim trekku. Nawet pedałować nie trzeba :)  Tym sposobem szybko się ewakuujemy się z tej nudnej doliny i dojeżdżamy aż na Siwą Polanę, gdzie rankiem porzuciliśmy samochód.

      Czas na podsumowanie. Trasa przyjemna, pod warunkiem że nie pada. Nam trochę mżyło - zaczęło przed Jarząbczym Wierchem. Na szczęście nie lało więc luz. Zdobyliśmy 3 dwutysięczne szczyty, widzieliśmy kozicę, zmachaliśmy się tak jak lubimy i na koniec ta przejażdżka rowerami :) która zaoszczędziła nam ponad godzinę "deptakiem". Wykonaliśmy jak zwykle "kawał dobrej, nikomu nie potrzebnej roboty". Na wiosnę 2016 chcemy wrócić w Tatry Zachodnie i wdrapać się na Starobociański Wierch, Błyszcz i Bystrą. Latem na pewno Grań Rohaczy... aż "ślinka cieknie".
     Wracając do podsumowania, na trasie było w sumie prawie 1700m przewyższeń, więc można było czuć, że mamy mięśnie nóg :) Trasa zajęła nam 10,5h, bez rowerów było by to pewnie blisko 12h, co w warunkach późno-jesiennych oznacza powrót w ciemnościach. Ogólnie polecamy, zwłaszcza przy lepszej pogodzie!




Zapis trasy z Endomondo



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz