Rysy były pierwotnie w planach już w 2014r., lecz plany jak to
plany – często rewidowane są przez życie. Tak było i tym razem: tydzień przed
planowanym wypadem w Tatry rozwaliłem czerep w Bieszczadach i "działalność" w tych pięknych polskich "pagórach" w ogóle stanęła pod znakiem zapytania, że o późniejszych Tatrach nie wspomnę. Skończyło się na 5
szwach na głowie i na jeszcze jednym tylko bieszczadzkim wypadzie: na Rawki i
Krzemieniec.
Tydzień później (pani doktor ze szpitala w Lesku powiedziała prywatnie, w zaufaniu, że powinienem dać radę :) ) zaatakowaliśmy jednak Tatry, lecz Rysy wymieniliśmy
na Świnicę… 2 dni później ściągnąłem z głowy szwy :D
Ale miało być o Rysach, więc do rzeczy. Wyprawa planowana wcześniej w 2014 została więc „przeniesiona” na 2015. Jurek, kolega
z pracy, postanowił też się z nami zabrać. Umówiliśmy się pod Mokiem na
poniedziałek 20go lipca. Prognozy nie były zbyt obiecujące. W dodatku w niedzielę
wieczorem padało.
Jurek pojechał w końcu w Tatry z synem i jeszcze w niedzielę weszli
od 5-ciu Stawów na Kozią Przełęcz dla rozgrzewki przed poniedziałkiem – „harpagany”
;)
My w poniedziałek wylądowaliśmy na Palenicy Białczańskiej o
5:20 i ruszyliśmy nad Morskie Oko, gdzie mieli czekać Jurek ze Sławkiem. Po 2
godzinach (odległość 9km głównie asfaltową tzw. "ceprostradą") spotkaliśmy się nad brzegiem MOK’a :)
Pogoda nie była jakoś powalająca, ale nie ma co wybrzydzać.
Cała ekipa nad Morskim Okiem
Na Rysy prowadzą znaki czerwone. Po krótkim odpoczynku
wyruszyliśmy obchodząc MOKO z lewej strony i powoli nabierając wysokości, aby
niebawem znaleźć się nad Czarnym Stawem Pod Rysami (który znajduje się na
wysokości 1583mnpm). Przed nami jeszcze
prawie 1 kilometr w pionie :)
Trzy Mięguszowieckie szczyty, królujące nad Morskim Okiem z
wolna zaczynają wydawać się coraz mniejsze.
Takie oto cudeńko wypatrzyłem nad Czarnym Stawem.
Z Czarnego Stawu do Buli pod Rysami jest trochę stromiej, trudy za to
rekompensują widoki…
Niebawem pojawia się jeszcze Morskie Oko...
Podchodzimy jeszcze wyżej, aż na Bulę i tam robimy „popas”.
Kawałek powyżej Buli zaczynają się łańcuszki i ciągną się
praktycznie do szczytu
Biżuteria jak widać oprócz walorów ozdobnych czasem jest też
funkcjonalna ;)
Szlak solidnie zaludniony, nie ma się co dziwić – „najwyższy
szczyt Polski” skutecznie działa na wyobraźnię…
Mijamy po drodze Niżne Rysy skąpane w chmurach
Na szczyt wchodzimy skalną „grzędą” mając lewą „Rysę” od której wzięła się nazwa szczytu
po prawej stronie,
Pod kopułą szczytową stromość szlaku gwałtownie rośnie i
wymaga wciągania się po łańcuchach. Wydaje się nam (jak się później okazuje
zupełnie niesłusznie), że gorzej będzie schodzić.
Najpierw wdrapujemy się na niższy polski wierzchołek (2499mnpm),
oczywiście wpisujemy się do „księgi” :)
Tutaj widać go już z oddali z drugiego, wyższego, słowackiego
wierzchołka Rysów (2503mnpm)
Na słowackim wierzchołku (2503mnpm). Miny z deczka dziwne –
wszyscy żują suszone daktyle – podstawowe paliwo :)
Większość wybitnych szczytów od strony słowackiej zasłonięta
jest przez chmury, cieszymy się że w ogóle coś widać ze szczytu. Strasznie
żałuję że nie widziałem ani Gerlacha, ani Ganku, ani… ale zawsze jest powód
żeby wybrać się tu raz jeszcze :)
Tutaj widok na Wielki i Mały Żabi Staw Mięguszowiecki
Popradzka Kopa
Polski wierzchołek Rysów
Po nasyceniu się widokami z góry pora wracać – wracamy niestety tą
samą drogą, bo samochód został w Palenicy. Jest też możliwe zejście na stronę
słowacką – 0,5h od szczytu jest słowackie schronisko „Chata pod Rysami”. Droga
słowacka jest nieporównywalnie mniej stroma i trochę przypomina szlak na Babią
górę (Diablak) :)
Pogoda podczas schodzenia
jeszcze lepsza…
Znów Niżne Rysy...
Schodząc w dół obserwujemy
poczynania wspinaczy na Żabim Koniu…
Ze zdobywcami udało mi się
parę dni później skontaktować i przekazać zdjęcia zrobione „z dołu”. Jaki ten świat mały...
Bula pod Rysami w całej okazałości…
Chwila zadumy ;)
Mała impresja…
Poniżej buli już mniej stromo
Czarny w słońcu nabiera ciekawszej barwy… o dziwo nie czarnej
:D
Żabi Kapucyn i Żabia Lalka
"Plaża" nad Morskim Okiem, niektórzy się nawet kąpali. Brak
słów.
A w Morskim Oku pływają sobie pstrągi… jeszcze pływają
W schronisku nagrodziliśmy się zimnym browcem za "kawał
dobrej, nikomu nie potrzebnej roboty" :D Po czym pożegnaliśmy się z Jurkiem i Sławkiem – oni wracali
z powrotem do „5’ki”, a my poczłapaliśmy jeszcze 9km „ceprostradą” do samochodu
pozostawionego na Palenicy. Świetnie się z Wami chłopaki wędrowało - trzeba to jeszcze powtórzyć!
Pozostało podsumowanie: wyprawa bardzo ciekawa widokowo, ale
bardzo eksploatująca fizycznie. Szlak ma (z/do Palenicy) około 25km długości lecz
dużo ważniejsze jest przewyższenie, które wynosi ok. 1600m, więc całkiem sporo
i wierzcie, że daje to w kość. Nam zeszło 12h, ale trochę zmarudziliśmy w obie strony pod Mokiem i na szczycie. Szlak jest dobrze ubezpieczony więc, gdy jest suchy wydaje się (nasze subiektywne odczucia) być całkiem bezpiecznym.
Profil wysokościowy trasy wykonany przy pomocy mapy online
na http://mapa-turystyczna.pl – gorąco
polecam, sam z niej często korzystam, aby na piechotę nie liczyć długości
przejść czy ich orientacyjnych czasów. Jest też wersja smartfonowa appki na Androida, wg
mnie już dużo mniej wygodna i funkcjonalna. Naszą trasę znajdziecie tutaj: http://mapa-turystyczna.pl/route/36i
My z Jolą na drugi dzień leżakowaliśmy „kopytami do góry”, a
Jurek ze Sławkiem weszli z 5ciu Stawów (gdzie nocowali) na Zawrat, po czym przez Świnicę na
Kasprowy. Pisałem już wcześniej, że to „harpagany”???
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz