Pomysł wypadu w Alpy Bawarskie zrodził się przy
dobrej whisky, podczas Sylwestra 2014 :)
po propozycji przyjazdu do Monachium na Oktoberfest. A że Oktoberfest odbywa
się we wrześniu, więc wydawało mi się (jak się później okazało - całkiem
słusznie), że w Alpach Bawarskich o tej porze może leżeć śnieg, więc pomysł „skręcił”
(nie muszę chyba dodawać za czyją sprawą) w kierunku wyjazdu z celem czysto „górskim”,
nie zaś (albo raczej „nie tylko”) imprezowym - w sierpniu, nie we wrześniu 2015.
Taki sylwestrowy plan na Nowy Rok. Przez chwilę brany był pod uwagę zamiast Alpspitze
(2628mnpm) szczyt Zugspitze – 2962mnpm („dach” Niemiec), ale postanowiliśmy, że
pierwszy alpejski cel nie powinien być chyba zbyt ambitny (BTW: szlak na
Zugspitze wiedzie przez lodowiec Höllentalferner, na który przydałby się raki,
których nie mamy…).
W nowym roku przystąpiliśmy do pierwszych skromnych
przygotowań, tzn. zakupu sprzętu ferratowego (kaski, uprzężę i lonże),
przeglądania filmików na sieci i szukania map. Jako, że lubię mieć mapę terenu,
w który się wybieram to sprawiłem sobie oryginalną niemiecką mapę "WK D4
Garmisch-Partenkirchen Wettersteingebirge Werdenfelser Land" wydawnictwa
Freytag & Berndt. Pokrywa ona praktycznie cały interesujący nas obszar Alp
Bawarskich.
Nadszedł wreszcie długo wyczekiwany wyjazd… a potem na
miejscu oczekiwanie na okno pogodowe (wyjechaliśmy w środę w nocy, a wrócić
mieliśmy w niedzielę). W oczekiwaniu na upragnioną pogodę (dnia przyjazdu, choć
bardzo pogodnego, ze względu na zmęczenie związane z podróżą nie braliśmy pod
uwagę) zwiedzaliśmy atrakcje monachijskiej ziemi, m.in.:
Olympiahalle
Olympiaturm – liczącą 291m wieżę, na którą nie omieszkaliśmy
wjechać :)
Muzeum BMW, tu wcześniej widziane z Olympiaturm
Czy też Stare Miasto (Monachium)
Jednak główny cel wyjazdu był jeden – Alpspitze. Pogoda w
końcu okazała się łaskawa w piątek, więc z samego rana zapakowaliśmy się w
samochód i wybraliśmy się do Garmisch-Partenkirchen.
Apetyt rósł wraz z postępującymi zmianami scenerii za oknem. Wszystkim (czyli
całej trójce) udzielała się euforia i dobry humor.
100km autostradą minęło szybko i wygodnie. Na miejscu pod samą dolną
stacją kolejki dużo wolnych, do tego DARMOWYCH parkingów (u nas w Zakopcu coś
nie do pomyślenia).
Dolna stacja kolejki na Osterfelderkopf pod Alpspitze
W kasie zameldowaliśmy się krótko przed 8-mą i wyobraźcie
sobie, nie było żadnej kolejki do kolejki, jaką znamy z Kuźnic (że o możliwości
wjazdu na górę przed 11tą bez wcześniejszej - kilka dni wcześniejszej
rezerwacji nie wspomnę). Kupiliśmy bilety (koszt 26EUR za osobę góra+dół) i chwilę później siedzieliśmy w
kolejce w drodze na Osterfelderkopf. Zdecydowaliśmy się „mniej ciekawą” i
czasochłonną część trasy „pokonać” kolejką, gdyż późnym popołudniem zapowiadano
burze. Widoki świetne :)
Południowe Garmisch-Partenkirchen widziane z gondoli kolejki
Alpspitzbahn
Po wyjechaniu na Osterfelderkopf oczom rozochoconego człeka
ukazuje się taki oto bajeczny widok:
Chwilkę spędziliśmy na platformie widokowej Alpspix, ale że
widoczne z niej doliny zasnute były mgłą, nie za bardzo było co z niej podziwiać…
Na znakowskazie „Alpspitz ferrata für Geübte” – jako że po
kilku już poważniejszych przygodach tatrzańskich za takowych (czytaj „wprawionych”
w bojach) mieliśmy się, więc bez zbędnej zwłoki ruszyliśmy w kierunku ferraty.
Początek szlaku to 2 drabinki:
Dziewczyny na początku trochę z rezerwą... ale po chwili śmigały już jak rącze łanie :)
Drabinki to totalny lajt, groźnie tylko wyglądają z dołu
Widoki po drodze zapierają dech w piersiach
Po prawej stronie majaczy szczyt Zugspitze (najwyższy szczyt
Niemiec, czyli ichniejsze "Rysy" :) z wyraźnie widocznym lodowcem u podnóża.
Zugspitze (2962m)
Im wyżej tym lepsze widoki…
Żelastwa na na ferracie nasadzono z dużym naddatkiem (z 2/3
zabezpieczeń „normalny” tatrzański turysta nie korzysta :) Jest nawet anegdota na ten
temat, że planowano kiedyś wybudować kolej zębatą (podobną do tej, jaka oprócz 2
linowych istnieje na Zugspitze) lecz ze względu na liczne i zdecydowane protesty
ekologów temat zarzucono. Zgromadzoną już wcześniej stal postanowiono więc
wykorzystać przy budowie Alpspitz-ferraty. Idąc tą „żelazną drogą” ma się wrażenie, że to
nie anegdota tylko autentyk ;)
Miejscami docenia się jednak obecność stalowego traktu - przynajmniej nie trzeba
obawiać się o dziewczyny ;P
W kopule szczytowej…
A „co robi otchłań? Otchłań czeka…” :)
Cała ekipa na szczycie Alpspitze (2628mnpm).
Po niecałych 3h od wyruszenia z Osterfelderkopf zameldowaliśmy się na szczycie. Tempo nie było jakoś przesadnie duże, więc pewnie tę drogę dało by się zrobić w 2h, tylko po co? Jeśli wokół takie widoki i niepowtarzalna możliwość „focenia” :)
Najwyższy punkt szczytu znajduje się w 2-giej (przeciwnej do
krzyża) części wierzchołka.
Na szczycie żadnych tłumów – spotkaliśmy tylko starszego
pana z Niemiec. Po małej „szamie” (królowały kabanosy wędzone i suszone
daktyle) i nasyceniu się widokami ze szczytu, trzeba było schodzić. Zwłaszcza że
pogoda zaczęła się już powoli zmieniać. Schodząc spotkaliśmy podchodzące
jeszcze panie z Wrocławia widziane wcześniej na parkingu :) pozdrawiamy!
Z całej wyprawy mam trochę materiału filmowego, dzięki temu
żółtemu maleństwu na moim kasku, więc pewnie kiedyś w końcu coś z tego zmontuję i
udostępnię…
W dół wyruszyliśmy też ferratą. Pierwotny plan zakładał
trawers północnej ściany Alpspitze (tzw. Nordwand), ale ogromne, strome i
ruchome piargowisko szybko odwiodło nas od tego pomysłu.
Dwie połówki tego samego jabłka :)
Po drodze spotkaliśmy kilka osób (widać Niemcy nie mają w
zwyczaju wychodzić wcześnie w góry, albo przestraszyły ich prognozy...)
Jeszcze parę „kroków” w dół i czeka nagroda :)
No dziewczyny, zrzucamy fatałaszki:)
...nie to jeszcze nie nagroda :)
Rozkoszowanie się wspaniałymi darami tej ziemi, czyli tym co Niemcy mają najlepsze – jeden z moich faworytów
to ciemny Franziskaner…
Kolejką w dół - podobnie jak w górę: 5 minut oczekiwania,
wsiadasz i zjeżdżasz :) W drodze powrotnej do Monachium już snuliśmy plany, że trzeba
będzie się jeszcze koniecznie wyprawić na Zugspitze.
lecz wymagająca w kopule szczytowej odporności na ekspozycję, miejscami całkiem sporą.
OdpowiedzUsuńMozna jasniej?��
Zdjęcie powyżej podpisane "jak dwie połówki jabłka" powinno wszystko wyjaśnić :)
UsuńSuper sprawa i piękne zdjęcia. Ja wchodzilam na Zugspitze z lękiem wysokości. Ostatnie 300m było dla mnie bardzo trudne, ale dałam rade. Teraz zastanawiam się nad wejściem na Alpspitze, ale trasa jest dużo trudniejsza z tego co widze na zdjeciach. Polecicie wejście komuś kto chce przełamać swój lęk? Czy lepiej zacząć od łatwiejszego szczytu? Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńAlpspitze jest dużo łatwiejsze niż Zugspitze. Więc możesz śmiało uderzać. Ekspozycja miejscami spora, ale trasa jest bezpieczna i dobrze ubezpieczona. Zdjęcia czasem nie oddają rzeczywistości :) Powodzenia!
UsuńWłaśnie widziałam pana post z Zugspitze, wygląda groźnie. Ja wchodziłam najdłuższą trasą, którą można pokonać bez sprzętu. Dlatego zastanawiam się nad Alpspitze, bo chyba nie ma już łatwiejszej trasy na ten szczyt?
OdpowiedzUsuńVia ferrata na Alpspitze nie jest zbyt trudna technicznie, ale 2 rzeczy są konieczne: sprzęt ferratowy (uprząż + lonża + kask) oraz "odporność" na ekspozycję. Miejscami jest pod nogami sporo "powietrza", ale mając sprzęt człowiek czuje się naprawdę bezpiecznie. Powodzenia
UsuńZapomniałem dodać, że jest inna, nie-ferratowa trasa na Alpspitze, podobno bardzo "ruchoma" i trudnościami dorównująca ferracie, ale sam jej niestety nie sprawdzałem. Ferrata jest bardzo widokowa i daje dużo satysfakcji.
UsuńRozumiem. Dziekuje bardzo za informacje :)
OdpowiedzUsuń