niedziela, 3 lutego 2019

A Triglav jadł nam z ręki (2018-07-24)



Słowenia to niezwykle piękny kraj. Obszarowo niewielki, ale za to jakże "skondensowany" w swojej atrakcyjności. Dość powiedzieć, że za każdym razem wyjeżdżając samochodem na drogę miałem problem, aby utrzymać wzrok na wodzy :) 



Mojstrana - jakieś 500m od naszego kampu.

Nie brakuje tu malowniczych rzek, wodospadów, wąwozów, jaskiń, górskich jezior i wszechobecnych gór - po prostu raj na ziemi! Zdecydowanie najpiękniejszy kraj w jakim dotychczas byliśmy (ok, nie byliśmy jeszcze w Szwajcarii :) )



Wąwóz Vintgar - obowiązkowy punkt programu!












 Jaskinia Postojna (Postojna Jama). Zdecydowanie największa jaskinia w jakiej dotychczas byliśmy (kilka minut wjeżdża się kolejką w głąb tej jaskini). Koszt to prawie 30EUR, ale zdecydowanie warto! Zwiedzanie trwa ok. 2 godziny, potem kolejką wyjeżdża się na zewnątrz...





























 Wodospad Pericnik (Slap Pericnik) - leży bardzo blisko Mojstrany, zaraz przy drodze wiodącej do doliny Vrata. Wodospad można podziwiać ze wszystkich stron, gdyż można za nim po prostu przejść. Aparat trzeba zabezpieczyć kurtką albo pokrowcem, bo ze skały za wodospadem obficie kpie woda...






















Wodospad Savica (Slap Savica). Znajduje się w pobliżu jeziora Bohinjskiego, więc wizytę pod wodospadem można połączyć z kąpielą w tymże. Aby dojść do wodospadu Savica trzeba podejść jakieś 30min wygodnym, oznakowanym szlakiem. My byliśmy tam w czasie deszczu (może nie widać tego na zdjęciu ale wierzcie mi, że soczyście mżyło).






Jezioro Bohinjskie otoczone jest górami. Pochillowaliśmy tu trochę dzień po zdobyciu Triglava. Parkingi (niestety płatne) wokół jeziora znajdują się "co krok" więc nie ma problemu ze znalezieniem miejsca parkingowego nawet podczas weekendowego oblężenia.



Na koniec jeszcze miejsce, które znajdziecie na wszystkich folderach i we wszystkich przewodnikach opisujących Słowenię, a mianowicie Jezioro Bled. Na jego środku znajduje się wysepka, na której stoi kościół, a nad brzegiem jeziora króluje Bledzki zamek.

Słowa dwa jeszcze odnośnie winiety na Słowenii: tygodniowa kosztuje 15EUR (drogo, bo np. austriacka 10-dniowa kosztuje 9EUR), dodatkowo jeszcze mimo jej posiadania płaci się 7EUR za jednorazowy przejazd przez tunel Karavanke (korzystaliśmy z niego tylko w drodze powrotnej, bo w stronę "do" był zakorkowany). Jeśli zamierzacie pozwiedzać Słowenię, to nie wyobrażam sobie nie wykupić winiety - zdecydowanie poprawi to komfort podróżowania. Winiet nie kupuje się wcześniej (nie słuchajcie opowieści naciągaczy, że lepiej wykupić jeszcze w kraju), bo płaci się niepotrzebnie za prowizję. Po przekroczeniu granicy zawsze są punkty obsługi podróżnych, gdzie bez żadnych dodatkowych kosztów kupuje się winiety (czy to w Czechach, Austrii czy Słowenii).



Nie ma jednak co ukrywać, że najważniejszym celem naszej słoweńskiej eskapady było zdobycie najwyższego szczytu Słowenii - Triglav'u (2864mnpm). Od samego początku wiadomym było, że na pewno wybieramy drogi ferratowe - z doliny Vrata. Od samego początku myśleliśmy o zdobyciu szczytu w jeden dzień. Wiele opisów zdobywania góry z najgłębszej doliny (Vrata) zakłada wariant 2-dniowy z noclegiem w Triglavskim Domu na Kredaricy albo w Domu Planika. My postanowiliśmy inaczej ;) Wejście drogą "Tominskova Pot" na Kredaricę. Stamtąd na szczyt i powrót przez Kredaricę, dalej w dół drogą "Prag Pot". Co my nie damy rady? No i daliśmy! Po niesamowitej orce i 17h spędzonych na Julijskich szlakach. Sukces tym bardziej dla nas cenny :) 

Ale po kolei...

W Słowenii byliśmy 6 dób, więc mieliśmy czas na wybranie najodpowiedniejszego pogodowo dnia. Oczywiście nie "siedzeliśmy" bezczynnie na kampie (Camping Kamne w Mojstranie-Dovje - gorąco polecam), tylko zaplanowaliśmy długą listę miejsc godnych odwiedzenia. Do Słowenii pojechaliśmy rodzinnie (w sumie 11 osób, wraz z dziećmi) i oczywiście zrealizowaliśmy z niej zaledwie połowę. Nic to jednak, gdyż to co udało się zobaczyć było niesamowicie piękne. A przez to, że sporo jeszcze z listy zostało mamy dobry powód, żeby do Słowenii wrócić :)

Pogoda zapowiadana na wtorek 24 lipca wydawała się najodpowiedniejszą, więc tego właśnie poranka wybraliśmy się na szczyt "Trójgłowego" (czyt. Triglav'a). 

3:00 w nocy. Wszyscy na kampie słodko śpią, a tu budzik wyrywa nas z objęć Morfeusza. Nikt jednak nie ociągał się ze wstaniem, bo adrenalina szybko zaczęła wywoływać przyspieszone bicie serca, wzmagając euforię. Znacie to uczucie, gdy długo się na coś czeka i w końcu nadchodzi ta wyczekiwana chwila...

Szybkie "śniadanko" o 3:30 i wyruszamy naszym czarnym krążownikiem 1.9TDI do Mojstrany na Triglavską Cestę (tak właśnie nazywa się droga prowadząca przez Mojstranę do Doliny Vrata). Po drodze mijamy, niewidoczny teraz, wodospad Pericnik (byliśmy tam 2 dni wcześniej). Droga, początkowo asfaltowa, zmienia się w szutrową. Im bliżej celu, tym bardziej dziurawą. Często wiedzie stromo pod górę. Na parking docieramy o 4:30. Opłaty jeszcze nie są pobierane. 


Na parkingu od razu rzuca nam się w oczy czerwony samochód wałbrzysko-kłodzkiej Grupy GOPR - pozdrawiamy! 


Ubieramy czołówki, plecaki na grzbiet i ruszamy. Początkowo szlak wiedzie kontynuacją drogi, którą przyjechaliśmy, tyle że już za szlabanem. 
















 

5h30 na Triglav, nam zeszło 3h30 więcej, z krótkim "restem" na Kredaricy :)












  













Zaraz za pomnikiem (z charakterystycznym stalowym "oczkiem" (jest to pomnik górników - powstańców) odbijamy w lewo przechodząc przez coś na kształt koryta wyschniętej rzeki. Łatwo przegapić ten skręt, jednak czytałem o nim w innych relacjach i byliśmy na ten punkt wyczuleni :)





 








Teraz droga wiedzie już przez las i przypomina trochę beskidzkie szlaki. Niebawem zaczyna się robić stromiej i... tak już zostaje ;)










Nie obyło się bez małego pobłądzenia: na zdjęciu wycof ze skalnego rumowiska, na które podeszliśmy, zamiast odbić wcześniej w prawo - zorientowaliśmy się dopiero gdy rumowisko skończyło się stromiznami ze wszystkich stron i bez jakiejkolwiek znakowanej dalszej drogi (na początkowym fragmencie rzeczonego rumowiska były nawet znaki szlaku - białe kropki na czerwonym tle, co nas totalnie zmyliło). Właściwą drogę odnaleźliśmy po odpaleniu GPSa z mapą (Trekbuddy).




























 Tu właśnie mieliśmy odbić (w prawo), my poszliśmy prosto pod górę po rumowisku... Oczywiście znaków żadnych tutaj nie uświadczycie :)




























Trudy mozolnego zdobywania metrów w górę wynagradzają takie jak na zdjęciu atrakcje szlaku...














Jest już całkiem jasno i za plecami możemy podziwiać promienie słońca rozświetlające skalne ściany... Jest pięknie!



 Metry, metry... Nie ma zmiłuj. Mamy w sumie 1800m w pionie, samo się nie zrobi!

















Widoki wynagradzają nam wszystkie wysiłki...






























Powoli zastanawiamy się na jakiej wysokości już jesteśmy? Gdy się okazuje, że dopiero na 1700m, a do szczytu jeszcze ponad 1100m w pionie zaczynamy wątpić czy damy radę zrobić szczyt i wrócić jeszcze w ten sam dzień...







 















Julijskie koziczki, chyba jak wszystkie górskie "kamziki", są niezwykle zwinne. Przez dłuższą chwilę obserwujemy jedną koziczkę odważnie poczynającą sobie na niemal pionowej ścianie... (mowa o innej niż na zdjęciu).










 
















Dochodzimy wreszcie do pierwszego ferratowego odcinka, więc ubieramy szpej. Z przewodnika wiem, że ten fragment jest krótki i stosunkowo łatwy, ale nie warto ryzykować...


























Fajne na tym szlaku jest to, że w znakomitym jego fragmencie widać cel - czyli Triglava. Z jednej strony widać dokąd się zmierza, z drugiej trochę deprymująco działa na człowieka to jak tam jeszcze daleko...























Obcowanie z tak piękną przyrodą daje prawdziwą przyjemność i satysfakcję...




























Widać nie tylko cel, ale również punkt startowy i fakt jakiej wysokości zdążyliśmy już nabrać. Na naszych facjatach rysują się nieudawane rogale :)






























Ten fragment ferraty Tominskova Pot opisywany był w przewodniku jako jeden z trudniejszych. Nie było jednak tak ciężko, choć przyznaję, zdjęcie może działać na wyobraźnię :)















Ten szczyt skrajnie na prawo za nami to właśnie Triglav. Na zdjęciu cała ekipa szturmowa :)















Ferrata Tominskova Pot, choć miejscami dosyć pionowa, to jednak idealnie nadaje się do podchodzenia. Dosyć szybko nabiera się wysokości i jest bardzo widokowa...


























W Alpach Julijskich nie rozróżnia się kolorów szlaków, jak u nas. Wszystkie oznaczone są białymi kropkami na czerwonym tle, często z dopisaną obok wysokością na której są umieszczone







 















Blisko, coraz bliżej :)




















Fajnie się tak spoglądało z góry... Widać szlak przez Plemnice - podobno trudniejszy (i dłuższy o 1h30).
















Jesteśmy już bardzo blisko Kredaricy, więc zrobiło się troche "mniej pionowo"...














Przechodzimy przez chłodzące pole śniegowe, a dodam, że mamy 24 lipca. Znaki szlaku się na krótki czas "gubią" więc "walimy na strzałę" ;)


Nie wiem jak u Was, ale ja zawsze przy większym wysiłku łapię głupawkę :)

W środkowej części (między tymi 2ma "cycusiami" - sorrki za skojarzenie) widać Dom Planika - jest to opcjonalne miejsce noclegu (poza Triglavskim Domem na Kredaricy) przy "standardowym", czyli 2-dniowym zdobywaniu Triglava. Schroniska oddalone są od siebie o jakieś 0,5h.

















Jeśli czytaliście inne moje foto-relacje, wiecie, że zawsze mamy ze sobą na szlaku kabanosy, batony musli i suszone daktyle - to takie nasze energy-shot'y :)














Docieramy do położonego najbliżej Triglava (i przez to w sezonie najbardziej zatłoczonego) schroniska - Triglavskiego Domu na Kredaricy. Tutaj robimy sobie prawie godzinną przerwę (m.in. na zasłużone piwo, bo przecież już zrobiliśmy "kawał dobrej, nikomu niepotrzebnej roboty" :) )


Siedząc przy piwku gapimy się w ścianę Małego Triglava, na której zaraz będziemy działać. Jeśli macie trochę wyobraźni może również zobaczycie na niej postać dużego stworka z 1 okiem :))) Ustalamy, że po powrocie ze szczytu na Kredaricy podejmiemy decyzję czy zostajemy na nocleg, czy wracamy w dół...


Niedługo później pniemy się ferratą po stromo nachylonej ścianie Małego Triglava. Jest trochę tłoczno, więc trzeba co jakiś czas przepuszczać schodzących...













 




Z każdym metrem euforia narasta...






























Na Małym Triglavie szlak robi się całkiem łatwy. 















Ostatnie podejście - już widać charakterystyczny schronik na szczycie - Aljazev Stolp...


Uwielbiam takie graniowe odcinki i tą otchłań pod nogami...

















 Obawialiśmy się czy na szczycie nie będzie zbyt wielu ludzi (jak na naszym Giewoncie w środku sezonu) ale o dziwo na szczycie było w sumie może z 15 osób. Jak zaczęliśmy schodzić było już ze 2x więcej :)


























I jak tu nie zakochać się w Alpach Julijskich :)

























  
Cel osiągnięty! Po 9h od wyruszenia z dołu jesteśmy w najwyższym punkcie Słowenii na 2864mnpm. W plecaku przytargałem z dołu małego szampana, aby "godnie" uczcić nasz sukces :)

Fajny epizod wiąże się z tym zdjęciem: podchodzę do gostka wręczam mu lustrzankę i proszę po angielsku o zrobienie zdjęcia... po czym gościu odzywa się do mnie po polsku "dobra, nie ma sprawy" :)))

  
















Na szczycie znajduje się pieczęć, więc korzystam z okazji i odbijam pamiątkowy jej odcisk.




























Od kiedy "wymyśliłem" Triglav wiedziałem, że muszę mieć taką właśnie fotę szczytową :)



























Odwrót rozpoczęliśmy krótko przed 14:30. Teraz jeszcze "tylko" 1800m w pionie w dół i będziemy znów przy samochodzie...

Wracamy na Kredaricę dokładnie tą samą drogą. Jurek już lżejszy o kask, którego "pozbył" się zupełnym przypadkiem jeszcze na szczycie











Tym razem na Kredaricy spędzamy tylko krótszą chwilę i jednogłośnie decydujemy, że wracamy do doliny... 

















I znowu jest FAJNIE! 






























Kiedy jest to tylko możliwe staram się unikać chodzenia z powrotem tym samym szlakiem. Dlatego i tym razem schodzimy inną drogą - szlakiem Prag Pot (czyli "przez próg"). 2h30 - ciekawy jestem kto jest to w stanie w tym czasie zrobić, chyba tylko "ultrasi" ;)









Wracamy już w promieniach popołudniowego słońca więc "światło" do zdjęć jest.


W drodze powrotnej też spotykamy kilka chętnie pozujących do zdjęć kozic.


Tak sobie schodzimy i Asia mówi, że było ciężko, że stromo, orka była, ale jakoś tak nic jej nie zaskoczyło tym razem. Rok wcześniej na Zugspitze był pierwszy lodowiec, szczeliny, trudny początek ferraty, adrenalina... A teraz tak jakoś bez żadnych niespodzianek. Chwilę później doszliśmy nad pierwszy próg :)
















Problemem nie była stromość, choć lufa była niezła, ale brak liny do której można by się przypiąć... Tak to wyglądało: do ściany wbite są tylko bolce i po nich się schodzi.





















Bolce po których najpierw idziesz nogami, za chwilę stanowią chwyty dla rąk. Szlak może mało "turystyczny" ale za to jakże "adrelinogenny"

















Pierwszy próg za nami. Teraz szlak staje się piargowy. Schodzi się raz po raz zjeżdżając po rozdrobnionej skale. Mało to przyjemne i można nie raz zaliczyć dupoślizg. Za to mamy piękne widoki wokół...


Dno doliny widać, ale zbliżamy się bardzo powoli... a łydki zaczynają żyć  własnym życiem ;)


Drugi próg, który pokonujemy w dół, to odcinek czysto ferratowy i całkiem przyjemny :)

















 Dolina coraz bliżej, a tu "za oknem" robi się ciemno...





























Na płaski szlak wiodący dnem doliny docieramy gdy jest już ciemno. Jeszcze tylko godzinka w towarzystwie czołówek i będziemy przy samochodzie. O 21:30, po 17h akcji górskiej, meldujemy się na parkingu.














Na kampie czeka na nas niespodzianka - z grilla wydobywa się niesamowity, drylujący nasze trzewia zapach pieczonego mięsiwa...

Co to był za dzień! Liczyliśmy, że zamkniemy się w 12, może 13 godzinach, wyszło 17h. Było by 16h gdyby nie pobłądzenie na rumowisku. Mogło by być jeszcze -1h, gdyby nie rest na Kredaricy, ale trzeba było nabrać sił przed atakiem szczytowym. Wg szlakowskazów 6h do góry + 5h w dół (11h w sumie) - dla nas totalna abstrakcja! Zresztą to nie tylko nasza opinia - spotkani po drodze rodacy też dziwili się tak krótkim orientacyjnym czasom przejść oznaczonych na szlakowskazach. Wiadomo, że zdjęcia zajmują czas, ale z pewnością nie tyle (!) :) Jeszcze jedna ciekawostka: szlakowskazy nic nie mówią na temat trudności dróg i ich rodzaju (np. via-ferrata) - ktoś nieświadomy i nieprzygotowany może naprawdę wpuścić się w niezłą kabałę... Czego przykład zresztą widzieliśmy w drodze powrotnej: pewna pani schodząc ferratą wraz ze swoim współtowarzyszem niedoli, bez sprzętu, trzęsła się ze strachu i płakała równocześnie. Pewnie szybko w góry nie wróci.















Wyjaśnienia wymaga jeszcze nieprzypadkowy tytuł posta :) Do Słowenii pojechaliśmy 2ma samochodami, ale my ze względu na awarię 2go wozu dotarliśmy dzień wcześniej. Poniższy SMS pochodzi z pierwszego wieczoru, gdy byliśmy już na miejscu z 2 rozbitymi namiotami














W organizacji wyprawy na Triglav bardzo pomocny okazał się  przewodnik "Alpy Julijskie tom I" Piotra Nowickiego i Janusza Poręby. Pozycja może nie tania, za to bardzo dobra.


















Alpy Julijskie, podobnie jak cała Słowenia, zrobiły na nas ogromne wrażenie. Są "pocięte" gęstą siecią szlaków z dużą ilością schronisk. Można znaleźć tam wiele ciekawych ferrat, różnej trudności. Następnym razem na pewno wybierzemy się na Prisojnik (z efektownym Prisojnickim Oknem) oraz na Malą Mojstrovkę. Ciekawe są też Alpy Kamnicko-Sawińskie znajdujące się na wschodzie Słowenii - niższe, bardziej zielone...

Jeśli zastanawiacie się czy warto się wybrać na Słowenię, to podpowiem, że ZDECYDOWANIE warto!